A kiedy spytasz mnie, co w Gruzji urzekło mnie najbardziej, ja odpowiem, nie co, a raczej kto. Ludzie mnie urzekli. Widoki jednak depczą im po piętach.
Pokażę Wam miejsca, gdzie zieleń uderza do głowy i jest tak pięknie, że zaczyna się w niej kręcić. I gdzie można poczuć, że się oddycha. W moim przypadku: że znów się oddycha. Przedstawiam Wam Gruzję w pełnej krasie. Bez skręcania na boki, bez psychodelicznej nuty, która przewija się u mnie często. Po prostu taką, jaka jest naprawdę.
Fotorelację Gruzji w całej okazałości rozpoczynam od zdjęć bluszczu, który porastał opuszczony budynek. Rozbiłam tam namiot pewnej nocy. Dobrze, już przestaję, ten jeden raz miało być konkretnie.





“Kiedy umówiłeś się z kimś na 19:00, jest już 20:00, a Ty wciąż czekasz, nic się nie dzieje. To ma nawet własną nazwę. ‘It’s GMT- Georgian Maybe Time’.”

I tak o 22:00 przybiliśmy sobie piątkę przy słynnym kościele Świętej Trójcy i przeżyliśmy najlepszy nocleg w życiu na 2400 m. Na górze powitali nas gruzińscy żołnierze i ugościli arbuzami. Zdajesz sobie sprawę, że jeśli musisz wziąć ten plecak, choć sama ważysz niewiele więcej, to go poniesiesz. Zawsze. A poranek zastał nas taki. I choć dalej nie znam odpowiedzi na pytanie, czemu ja się tak włóczę, czy ja za czymś gonię, czy raczej przed czymś uciekam, to jedno jest pewne – tam było moje ‘tu i teraz’.




Są takie miejsca, do których ciężko dotrzeć. Jednak dla mnie pojechać do Gruzji i nie zawitać do Shatili i Ushguli, to jak napić się gruzińskiego wina w knajpie kreowanej na podróżniczą. Nieważne jak trudno, trzeba. I da się. Zawsze trafi się para Azjatów, która porywa się na pokonanie górskiej drogi i strumieni małym volkswagenem polo. Ktoś zawsze zgarnie cię z drogi, na własną odpowiedzialność rzecz jasna.
-Trochę się boję, że wypadnę z drogi.
– Błagam, nie bój się, bo wtedy boję się i ja.
Potem jest już tylko tak. I ja w Shatili trafiłam na cudowne spotkanie międzynarodowe przy jednym stole, popijając chinkali czaczą. I usłyszałam słowa, które wryły mi się pamięć.
Wczoraj byli tu rosyjscy turyści. I wyjątkowo zachwalali nasze Shatili. A ja zaczęłam się bać, że skoro tak je chwalą, to może chcą nam je zabrać.





W życiu bywa tak, że jeśli ciężko jest tam dojechać, to i nie tak łatwo jest wrócić. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że zdarza się tak całkiem często… Ale zawsze można spotkać kogoś takiego jak Mariusz. Który zaraz po ‘cześć, skąd jesteś’ proponuje, że jutro z rana cię zgarnie. I jeszcze dzieli się kawą i jedzeniem, bo dla ciebie zabrakło.


Pamiętacie, jak pisałam ostatnio, co robię w wolnych chwilach, kiedy droga jest zupełnie pusta? Najdłuższą taką chwilę zaliczyłam jadąc tam. I tam też piłam najgorszą kawę w życiu. Nie wiedzieć czemu nawet doceniłam ten smak. I czułam dziwną przyjemność z picia paskudnej kawy w takim miejscu. Wypiłam do dna.




Kazbegi, Shatili i Ushguli to moje trzy powody, dlaczego nie warto jechać do Gruzji. Bo później nie wróci się takim samym. O ile w ogóle się wróci. Wkrótce zawitam z kolejnymi.