I im więcej człowiek widział, tym bardziej znajomo wszystko wygląda. I tym częstsze déjà vu. Rumuński Maramuresz wyjątkowo przypomina mi nasz Beskid Niski. Podobna tam cisza dzwoni w uszach i podobna aura unosi się nad zielonymi łąkami. I ludzie żyją podobnie prosto i tym samym głębokim spojrzeniem patrzą na podróżnych. I co raz bardziej już w Europie całej, jak u siebie.
Region Maramuresz stanowi serce rumuńskiej tradycji, gdzie między starymi domami z bali migają kwieciste chusty na głowach babuszek i niesie się hen dźwięk dzwonu z drewnianej cerkwi.
Tym razem niósł się też płacz rzewny, czarniejszy od czerni strojów, co to przed chwilą jeszcze były kolorowe. Szedł orszak żałobny za małą trumienką i nawet ptaki ucichły i słuchały tej przeszywającej pieśni, co odbijała się od gór. A nam wracając ze spaceru po wiosce dostało się pączki z rodzinnej stypy – słodycz goryczą przelaną. I aż nie wiadomo było, co powiedzieć.
Dziwne jest to miejsce. Tam powietrze pachnie inaczej.