Malang, Indonezja. Wschód Jawy.
– Jola, w domu są 3 zasady: żadnego alkoholu, papierosów i wieprzowiny.
– Nie jem mięsa tak czy inaczej…
Indonezja to 4. co do liczby ludności i największy muzułmański kraj na świecie. Jeśli otworzysz atlas wysp odległych, przesuniesz palcem na południową półkulę i nakierujesz go na wschód Jawy, tam właśnie jestem. Na jednej z 17 500 wysp Indonezji.
Nie to żebym była taka odważna, lęków dziwnej postaci mam co nie miara. W praktyce wygląda to tak, że bardziej boję się wyjść po 22:00 do osiedlaka niż lecieć solo do Azji. I tak za sprawą jednej decyzji wylądowałam w mieście otoczonym przez wulkany. Jak mi tu jest? Miałam wyjątkowe szczęście. Nie dość, że dom mojej rodziny goszczącej jest wyjątkowo komfortowy i mam nawet europejską toaletę, to w dodatku mieszka z nami tylko jeden duch. Tak, to prawda, że Indonezyjczycy wierzą w duchy. Nasz ponoć wcale nie chce zakłócać nam spokoju i nie powinnam się nim przejmować. Gdyby było ich kilka i to złośliwych, to może i bym się przejmowała. Ale jednym i do tego pokojowo nastawionym?
Do tej pory nie wiem, czy gospodarze są rozwiedzeni, czy też mąż mieszka u jednej z 4 pozostałych żon. Wygląda mi to jednak na drażliwy temat i od czasu do czasu przewija się jedynie wyrażenie ‘another home’. Może wkrótce rozwikłam zagadkę.
I jeśli myślisz, że gdzieś na końcu świata zastaniesz zieloną wyspę i gromadkę uśmiechniętych dzieci z drewnianymi ołówkami w ręku, czekających tylko, by się z tobą pobawić, oczywiście się mylisz. Ja w moim nowym domu mam jedno uzależnione od tabletu. I jednocześnie nadpobudliwe. Ma 7 lat, po powrocie ze szkoły odpala tablet i trudno oderwać jego wzrok od ekranu. Czy robi tylko to? Nie. Czasami przerzuca się na telefon komórkowy. Czasami też je, tj. otwiera buzię, kiedy mama usiłuje mu coś w nią wetknąć. Na pytanie czemu to robi, odpowiada, że w przeciwnym razie nie zje nic.
Moja host-mama jest bardzo religijna. Przywykłam już do urywania rozmowy wpół zdania, gdy przychodzi czas na modlitwę. Muzułmanie stanowią ok. 87% ludności Indonezji, z czego bardzo niewielki odsetek to radykałowie. Na mojej Jawie Wschodniej Islam wyznaje aż 97% mieszkańców. Indonezyjczycy uchodzą za otwartych i tolerancyjnych. Tacy właśnie są. To, czy kobieta nosi hidżab stanowi jej wybór i średnio co trzecia z nich nie zakrywa głowy.
Titik, u której mieszkam spytała mnie, czy miałam kiedyś francuskiego lub włoskiego chłopaka. Szukała potwierdzenia panującej opinii, czy ci są faktycznie tacy romantyczni. Polemizowałabym.
Dwa razy potwierdzała również, czy zdarza mi się chodzić nago po pokoju, bo jeśli tak, to… zawiesi mi w oknie firany.
Ponadto moje nowe znajome intensywnie wdrażają mnie w życie lokalsów. Nasze stosunki mają się chyba nieźle, bo już na początku padło pytanie, jakich lubię facetów. Zaczęłam więc wyliczać. Parsknęłam śmiechem, gdy jedna z nich określiła swój gust jednym zdaniem: ‘Anything what makes me feel comfortable.’ Ma rację, czas zmniejszyć wymagania. Anything też jest w sumie ok. Szybko pojęłam, że jeśli nie masz motocykla, to nie możesz się nigdzie ruszyć. Z pomocą przychodzi jednak Go-Jek, tj. indonezyjski Uber. Działa tak samo jak nasza aplikacja, z jedną jedyną różnicą: taksówkarz podjeżdża na dwóch kołach, po czym zręcznie podaje Ci kask i maseczkę ochronną. Za motocyklową podwózkę zapłacisz 1/3 ceny tradycyjnej taryfy.
Moją drugą obserwacją, zaraz po tej, że bez motocykla nie możesz nic, było to, że Indonezyjczycy prawie wcale się nie ruszają. Naprawdę, oni nie chodzą. Najczęściej zwyczajnie nie mają po czym. Nie ma chodnika, a obecność przejść dla pieszych ogranicza się jedynie do ścisłego centrum. Jest tylko sznur motocyklistów i co jakiś czas niebieski busik, pełniący funkcję komunikacji miejskiej: angkot.
Raz jeden zaryzykowałam i wybrałam się na dłuższy spacer, pewnie maszerując bokiem drogi. Wyciągnięcie ręki na znak ‘stop’ i magiczne zaklęcie ‘awas!’ (uwaga!) pozwalają mi poczuć się tak, jakbym miała super moc zatrzymywania rozpędzonych pojazdów.
Po drodze co rusz ktoś pytał mnie, dokąd idę i otwierał ze zdumienia oczy na moją odpowiedź ‘nie wiem, na spacer’. Jak można po prostu iść, nie wiedząc dokąd? I to jeszcze w pojedynkę? Moja indonezyjska rodzina uwielbia przeliczać, ile zrobiłam dziś kilometrów na własnych nogach i stale kalkuluje, ile czasu zajmowało mi dojście do biura w Polsce lub na jak długie spacery zwykłam chodzić z moimi znajomymi. Dla nich przemieszczanie się to przejazd z punktu do punktu.
Wzbudzam ogromne zainteresowanie nie tylko spacerując. Straciłam rachubę, do ilu zdjęć pozuję każdego dnia. Wciskają mi niemowlęta na ręce, ustawiają się całymi rodzinami, a gdy widzę grupę dzieci, już wiem, że zaraz flash błyśnie mi po oczach. Żywot białego celebryty na Jawie. Są przy tym uroczy i wyjątkowo przyjaźni.
Po dwóch tygodniach dostałam nawet całkiem poważne zlecenie jako fotomodelka. Zarobiłam pierwsze 10 dolców, indonezyjskie fajki i zyskałam najlepszych kumpli na wyspie. Jako część mojej zapłaty zażyczyłam sobie wyprawę na wulkan Bromo, by zobaczyć spektakularny wschód słońca nad ogromnym kraterem. Fotorelacja wkrótce. Tym samym błysnął mi w głowie pomysł na życie: płaćcie mi w podróżach, proszę.
Podczas sesji zwykłam pracować z nią, z nią i z nim:
Poza tym wszystko po staremu. Jest prawie jak w domu. Prawie.
Indonezyjczycy wstają o 3-4 nad ranem. Spać kładą się wcześnie, bo już o 17:30 robi się ciemno. Pomyślałam, że może chociaż przez pierwsze dni udam, że nie miałam pojęcia o ich porannej rutynie…
O 4:30 budzi mnie jednak pianie koguta sąsiada, przeplatane z nawoływaniem do modlitwy. Wstaję mimo woli. Gdybym to chociaż miała dzięki temu kogutowi eko jaja zza płota. Nie. Sąsiad hoduje go jedynie dla ‘tego pięknego dźwięku’.
Z powodu ciągłego niedospania zaczęłam wkładać w uszy zatyczki, a kogut sąsiada wyleczył mnie z wszelkich wegetariańskich zapędów. Jeśli wiecie, co mam na myśli. Soto z koguta smakuje całkiem nieźle. Z ryżem rzecz jasna. Czeka na talerzu bieluśki i gorący, by skonsumować go na śniadanie, a później na obiad, przekąskę i kolację.
Moim ulubionym momentem dnia jest 6:30, kiedy to mr Ronny przyjeżdża po mnie na motocyklu i pędzimy przez zatłoczony Malang, mijając stragany z ulicznym jedzeniem, tradycyjny market i setki innych motocykli. Te tutaj mają inne możliwości niż nasze europejskie. Wygląda na to, że potrafią się w magiczny sposób wydłużać. Wozić mogą i całe rodziny. Nie dziwi mnie już trójka dzieci przypięta pasem do kierującej mamy ani koza na miejscu pasażera. Wciąż jednak zdarza mi się zamykać oczy, gdy przejeżdżamy zygzakiem między ciężarówką a autobusem.
O 7:00 dojeżdżamy do przedszkola. Zgodnie z jawajskim zwyczajem, dzieci okazują szacunek starszemu poprzez uściśnięcie dłoni i dotknięcie jej do twarzy. Tak oto moja prawa ręka zostaje co rano przytulona do 60 małych policzków.
Jak się z nimi komunikuję? Wyjątkowo łatwo. Jak tańczę, to i one tańczą, jak śpiewam, to śpiewają razem ze mną. Jeśli trzy razy powtórzę to samo, to wtórują mi za czwartym. Doszłam już do perfekcji jeśli chodzi o zabawianie indonezyjskich 5-latków, mając jednocześnie gorączkę, a i jeśli chodzi o wyganianie jaszczurek z pokoju również. Na dzień dobry słyszę wesoły okrzyk ‘Hello ms Jola!’, więc póki co nie przewidujemy ofiar w ludziach. Mało tego: jeszcze nigdy tyle osób na raz nie cieszyło się, że do nich przyszłam.
A i przez współpracowników zostałam przyjęta bardziej niż ciepło. Po raz pierwszy nie pędzę do domu, gdy wybija godzina. Cieszy mnie każda wspólna kawa, każdy lunch na przedszkolnym dywanie.
I każda rozmowa o tym, co nas łączy a co różni.
‘Jak to jest mieć cztery pory roku i jaki kolor ma jesień. Jak to jest dotykać śniegu i co leci w radiu. Jak wymówić ‘rz’ i jakie to uczucie mieć poparzoną skórę. Jak się chodzi w Polsce na randki, co się jada na śniadanie i o której zachodzi słońce.’
– Good to have you here.
– Good to be here.
Miałam nosa co do pracy w przedszkolu, rzekłabym nawet, że nieźle się ustawiłam. Dołączam do sześciolatków na zajęcia z pisania. Co prawda poziom jest dla mnie nieco za wysoki, ale nie tracę nadziei. Święcie wierzę, że nauka języka kraju, w którym przebywamy, to pierwszy krok, by powoli stać się jego częścią. I wszędzie możesz czuć się jak w domu. Z zapałem uczę się więc bahasa indonesia. To prosty język, nieposiadający prawie żadnych reguł gramatycznych. Nie ma czasów, deklinacji ani nawet czasownika ‘być’. Posiada sporo naleciałości z holenderskiego i portugalskiego. Dalej droga zaczyna być jednak wyboista. Marne masz szanse, że osłuchasz się z językiem. Bahasa jest co prawda tym urzędowym, ale każda z wysp ma swój własny, podobnie jak i własne zwyczaje, kulturę i wierzenia. Bardzo zróżnicowany etnicznie ten mój daleki kraj.
Na Jawie tuż po szkolnych zajęciach wszyscy dyskutują po jawajsku, który to z bahasą nie ma nic wspólnego. Siedzę więc jak Turek na niemieckim kazaniu. Albo Polka na indonezyjskim.>
Malang jest typowym azjatyckim miastem. Żeby nie powiedzieć brzydkim, brudnym i zatłoczonym. Ale barwnym. Ze zgrają kotów przemykających po ulicach. Dlaczego ich tu tak wiele? Pies jest dla muzułmanów zwierzęciem brudnym i po każdym porządnym wygłaskaniu należałoby umyć ręce 7 razy, uprzednio posypawszy je ziemią. Wybór jest zatem prosty.
Malang, choć może nie jest najpiękniejszym miastem na ziemi, szybko zdobył moją sympatię. Lubię go za ten chaos i za zawsze odwzajemnione uśmiechy. Łatwo Malang skreślić, jak ktoś nieuważny. A byłaby szkoda. Zwłaszcza jego obrzeża kryją w sobie punkty nietuzinkowe.
Nie przyleciałam do Azji, by odnaleźć siebie i odbyć mistyczną podróż w głąb duszy. To już chyba zbyt mainstreamowe.
Chcę spotykać miejsca, a nie je zwiedzać. W myśl idei slow travel: nie mam co prawda zbyt wiele czasu na dalsze podróże, ale mieszkam i pracuję wyłącznie z Indonezyjczykami, a w weekendy eksploruję z nimi okolicę. Każdy dzień jest podróżą.
Było mi niezmiernie miło zabrać Was na pierwszy spacer po moim mieście Malang.
Dasz się zabrać na kolejny? Proszę, polub na fejsbuku.
Malang, Indonezja
Jawa Wschodnia