Dzieci są takie same na całym świecie. Śmieją się tak samo, płaczą tak samo, bawią się tak samo i lubią robić podobne rzeczy. Czasami mają tylko inne możliwości.
Zastanawiasz się, czy jesteś właściwą osobą, by wyjechać na wolontariat do Azji i spędzić kilka miesięcy, pracując z dziećmi?
Sprawa jest prosta: jeśli ktoś nie wyobraża sobie pracy w polskim przedszkolu, to nie powinien również pracować w indonezyjskim. A jeśli nie przepada za dziećmi, to nie powinien aplikować o pracę z nimi w żadnej części globu, nieważne czy to wolontariat w Indonezji, w Danii czy na Haiti.
Cała reszta sobie poradzi. Doświadczenie nie ma tu większego znaczenia.
Dziś dzielę się spostrzeżeniami z 12 tygodni spędzonych na wolontariacie w indonezyjskim przedszkolu.
Wolontariat w Azji – z czym to się wiąże
Mam wykształcenie filologiczne, ale jak wiadomo, wiedza teoretyczna w praktyce zdaje się na nic.
Wcześniej pracowałam już z dziećmi: jako au-pair oraz 2 lata, udzielając korepetycji. Dzieci miały zawsze od 6 lat w górę, porozumiewałam się z nimi wyłącznie po niemiecku (program au-pair odbywałam w Niemczech oraz udzielałam korepetycji z niemieckiego) i zawsze był to kontakt ‘jeden na jeden’. Jak to się ma do pracy z grupą, gdzie coś takiego jak wspólny język nie istnieje? Ponownie: zdaje się to na nic.
Spełniam jednak podstawowy warunek: lubię dzieci. Nie chciałam wyjechać do Indonezji za wszelką cenę. Chciałam odbyć wolontariat w Azji (najchętniej Południowo-Wschodniej) i świadomie szukałam pracy właśnie z dzieciakami. Najważniejsze, aby szukając ofert wolontariatu kierować się rodzajem pracy, a nie tylko miejscem. W przeciwnym razie istnieje ryzyko, że zamiast pomagać, będziemy przeszkadzać.
Szukając właściwego dla siebie wolontariatu, polecam zajrzeć na bloga Karoliny z EthnoPassion, która w swoim wpisie zebrała praktyczne informacje o projektach oraz wskazała te godne polecenia.
W Indonezji uczyć miałam przede wszystkim w szkole podstawowej. To chyba najlepsze, co może się trafić. Dzieci są już samodzielne, ale jeszcze nie pyskują, potrafią już czytać, pisać, są ciekawe wszystkiego i jeszcze im się chce. Bułka z masłem. Dodatkowo uczyć miałam w przedszkolu. Gorzej, dużo gorzej, ale na pewno śmiesznie i uroczo.
Siedziałam na lotnisku w Dubaju, czekając na bezpośredni samolot do Jakarty, kiedy odebrałam maila informującego, że nastąpiły ‘drobne zmiany’.
Podstawówka odpadła, przedszkole jednak na pełny etat, a dodatkowo w piątki… żłobek. 30 indonezyjskich dzieci w pieluchach i ja. Tylko że ja nawet nie mam młodszego rodzeństwa.
Wolontariat w przedszkolu, czyli trudne dobrego początki
Owszem, na początku nie było łatwo. Mam chyba całkiem niezłe podejście do dzieci, ale problem polegał na zapanowaniu nad dużą grupą i dostosowaniu aktywności do bardzo malutkich dzieci, z którymi nigdy wcześniej nie pracowałam. I najważniejsze zrobić to tak, żeby sprawiało im to radość.
Do wszystkich wolontariuszy: jedziesz tam dla nich, jedziesz pomóc i dać od siebie coś, do czego w danej części świata jest trudniejszy dostęp. Ty jesteś dla nich, a nie oni dla ciebie – życiowa przygoda powstaje gdzieś w tle, ale nie ona jest głównym celem.
Pierwsze 3 noce zarwałam na przeglądaniu dodatkowych instruktaży ESL, opracowywaniu materiałów, wycinaniu i klejeniu. Po tygodniu mogłam prowadzić zajęcia z zamkniętymi oczami i wszystko szło zgodnie z planem. Po 2 tygodniach dzieci witały mnie wesołym okrzykiem, zanim jeszcze zdążyłam wejść do sali. Po 3 miesiącach myślę, że można rzucić mnie do przedszkola w dowolnym miejscu na świecie i sobie poradzę.
Jednak zanim to nastąpiło, musiałam spowodować kilka katastrof na zajęciach i metodą prób i błędów rozplanować nasz wspólny czas tak, by było wiele powodów do uśmiechu.
Tak czy inaczej, wolontariat w przedszkolu nauczył mnie więcej niż kilka lat studiów.
Kiedyś na przykład wydawało mi się, że znalazłam idealny sposób, by nauczyć dwulatki kolorów. Przez kilka godzin wycinałam żabki: czerwone, zielone, niebieskie i żółte i naklejałam je na drewniane patyczki. Potem wystarczyło przygotować kubeczki w tych 4 kolorach i pozwolić maluchom wetknąć żabkę do odpowiedniego pojemnika.
Rozdałam rekwizyty, żabki wzbudziły entuzjazm – wspaniale. Chciałam przejść do instruktażu, ale zanim zdążyłam cokolwiek pokazać, kątem oka zobaczyłam Wildana wspinającego się na regał. Podbiegłam, by go zdjąć, jednak gdy tylko na chwilę się odwróciłam, pozostała 20-stka dzieciaków walczyła na żabki jak na miecze! Nie wiedziałam, że dwulatki mogą być tak brutalne. Zdawałoby się, że lepiej pełzają, niż chodzą, a tu nagle taka zwinność i refleks. Wystarczyło kilka sekund, żeby wszystko było połamane i podarte na strzępy, a klasa wyglądała jak pole bitwy. I co ja mam teraz z nimi robić przez kolejną godzinę?
Najśmieszniejsze były chyba zajęcia z dzielenia się kulturą mojego kraju, bo to one uświadomiły mi, jak zabawna to kultura. To takie lekcje, kiedy np. przynosiłam zdjęcia żyjących u nas zwierząt. Bocian został nazwany flamingiem, tylko trochę dziwnym, bo z czerwonymi nogami, a żubr okrzyknięty wielką kudłatą krową.
Kiedyś wpadłam też na pomysł, że będziemy robić wycinanki łowickie (z papieru do origami, który znalazłam w lokalnym sklepiku) – nie przewidziałam jednak, że 4-latki ledwo trzymają nożyczki.
Tak, graliśmy również w ‘starego niedźwiedzia’ i zjedliśmy te 2 kg krówek, które przytargałam z Polski.
Z czasem było tylko lepiej. Nie była to jednak tylko moja zasługa. Pomogło mi kilka magicznych przedmiotów…
Wolontariat w przedszkolu: magiczne pomoce dydaktyczne, czyli czym przekupić dzieci
*czarodziejska butelka
Nie miałam pod ręką tych wszystkich pięknych pomocy naukowych i kolorowych książek z ćwiczeniami. Miałam jednak coś, co działało znacznie lepiej. Życie uratowała mi… plastikowa butelka po wodze mineralnej.
Siadaliśmy w kółku, kręciliśmy butelką, a ten, na którego wypadło musiał zrobić 3 przysiady, podskoczyć 5 razy lub tupnąć prawą nogą. Wraz z biegiem czasu, rósł poziom trudności. Wybrany musiał odpowiedzieć na pytanie, wskazać właściwe słowo lub powiedzieć, co przedstawia obrazek.
Z butelki zrobiłam też kręgle przy okazji tematu o sporcie, plastikowe korki służyły nam do gry w kapsle oraz do przyznawania punktów w klasowych zawodach. Nie ruszałam się z domu bez butelki. Butelka była zawsze ostatnią deską ratunku podczas zajęć, a moi indonezyjscy znajomi z pracy powiedzieli, że dzieci jeszcze nigdy nie były tak podekscytowane przy odpytywaniu ze słownictwa.
*cudotwórcze naklejki
Za równowartość 6 złotych kupiłam zapas czegoś, co pozwoliło mi skutecznie przekupywać dzieci przez 12 tygodni: naklejki.
Nic tak na nie nie działało jak wizerunek hello kitty. Naklejkę dostawały za poprawną odpowiedź, wygraną konkurencję czy pomoc koledze. Na widok arkusza kolorowych obrazków zapalały im się oczy, z ust ciekła ślina i upiornie szeptały stickers. Nie żartuję! Kiedyś okradły mnie z moich nalepek, a za jedną taką małą spryciulą musiałam wybiec przed budynek, po tym jak wyrwała mi je z ręki.
Dzieci nie potrzebują wcale drogich prezentów. Polecam zaopatrzyć się w kilka arkuszy naklejek, a na sali wnet zapanuje cisza, dobre uczynki będą czynić się same, a ręce rwać się w górę do odpowiedzi.
Bo musi być fun
Samo przekupstwo to jeszcze nie klucz do sukcesu. Naklejki skończyłyby ci się po godzinie, a magiczna butelka, zgnieciona wylądowałaby w koszu.
Musi być fun! Mówiąc wprost: trzeba skakać, tańczyć i śpiewać. Nie mówię wcale, że musisz umieć. Po prostu musisz to robić. A dzieciom wszystko jedno, czy do rytmu, czy nie.
Moc piosenki odkryłam na samym początku wolontariatu, kiedy po raz kolejny wszystkie dzieci rozbiegły się po sali i nastał ogólny chaos. Zamiast nawoływać ich do powrotu na miejsce, zaczęłam nucić znaną im piosenkę.
Nagle małe głowy, jak zahipnotyzowane, zaczęły po kolei odwracać się w moją stronę i śpiewać razem ze mną. Coraz to kolejne, coraz głośniej. To było niesamowite, widziałam ten obraz prawie w slow motion.
Po chwili śpiewały wszystkie i same usiadły w kółku, by kontynuować tę i zaraz odśpiewać następną. To złota metoda. Jeśli biegają dookoła, zamiast krzyczeć: usiądź i zacznij śpiewać.
Tańce i wszelkie wygibasy sprawdzały się natomiast idealnie na początku lekcji. Dzięki temu dzieciom kojarzyła się ona z dobrą zabawą, a proste komendy pozwalały im przestawić się na angielski. Później stopniowo zbieraliśmy się w jednym miejscu, by ostatecznie z uśmiechem przejść do zajęć. Wszyscy byli już na nie gotowi.
(Nie)zwykły dzień pracy
Mylenie bociana z flamingiem i nazywanie cię księżniczką, bo tak właśnie kojarzą im się długie blond włosy i jasna skóra. Słodkie te różnice kulturowe, prawda?
Pamiętam też, kiedy przedstawiono mi temat zajęć (tematy były zawsze narzucone z góry) na kolejny miesiąc: rośliny lecznicze. Dla 5-latków. Ekhm… Jakby to powiedzieć Słoneczka, wasza pani jest z Polski. Będziemy pędzić syrop z cebuli i parzyć herbatkę z rumianka. Tylko jak im wytłumaczyć, że jedno to na kaszel, a drugie na bolący brzuszek?
To te najzabawniejsze różnice kulturowe. Tak naprawdę jest jeszcze kilka.
Na przykład buty i skarpetki wszyscy, łącznie z nauczycielami, zostawiają zawsze przed wejściem. W Indonezji chodzi się zazwyczaj w japonkach, a w domu, sklepach i miejscach pracy bardzo często boso. Przekroczenie progu w butach może bardzo urazić gospodarza. Wolontariat w Indonezji wzbudził we mnie tęsknotę za suchą, czystą posadzką (wyobraźcie sobie stan podłogi w łazience w przedszkolu, w którym przebywa setka dzieci). Chodzenie boso jest jednak i tak o wiele przyjemniejsze!
Wszystkie dzieci w Indonezji, począwszy od żłobka, noszą mundurki. Trochę starsze dziewczynki w szkołach publicznych zakładają już hidżaby.
Zajęcia zaczynają się o 6:30-7:00. Trzeba więc przestawić się na codzienne wstawanie o 5 rano, by dojechać na czas przez zatłoczone miasto.
O tym, że Indonezyjczycy wstają najwcześniej na świecie, pisałam już w poprzednim wpisie.
Dzień rozpoczyna się najmilszym powitaniem, jakim jest dotknięcie dłoni starszego do twarzy. Tak oto moja prawa ręka była co rano przytulona do 60 małych policzków.
Spędzałam w przedszkolu 8 godzin, z czego przez 3-4 prowadziłam lekcje. Uczyłam angielskiego, dzieliłam się kulturą kraju i asystowałam przy zajęciach plastycznych. Pozostały czas rozkładał się pomiędzy nakładanie posiłków, karmienie i oczywiście zabawę. Zupę wylewa się tu dzieciakom na talerze z plastikowych torebek, ale to już jeden z tych drobiazgów, do których można przywyknąć w 5 minut i które zna każdy, kto choć raz zawitał do Azji.
Poza tym należy pamiętać, że jesteśmy w kraju muzułmańskim, gdzie 5 razy dziennie słychać nawoływanie z meczetu. Z dziećmi modlimy się 3 razy: rano, przed jedzeniem oraz przed pójściem do domu.
Kiedy dzieci zostały odebrane przez rodziców, mieliśmy czas na przygotowanie materiałów na następny dzień. Nauczyciele w Indonezji nie opracowują lekcji w domu, dłużej zostają natomiast w szkole i tam przygotowują wszystko, co potrzebne na kolejne zajęcia.
Najpierw jednak zawsze jedliśmy wspólnie obiad, siedząc na podłodze. Czasami kończyło się to tym, że ja uczyłam kolegów z pracy polskiej wymowy, a oni opowiadali mi o duchach i lokalnych tradycjach i już z tej podłogi nie wstawaliśmy.
Czułam się jak u siebie.
Wolontariat w przedszkolu w Indonezji był definitywnie najlepszym, choć nie najłatwiejszym, doświadczeniem w moim życiu. Kiedy już wszystko szło gładko, a ja powoli przekonywałam się, że praca z dziećmi to moje powołanie, jedno na mnie zwymiotowało, drugie zmiażdżyło palec u stopy, a trzecie ukradło ciastko czekoladowe. True story, to wszystko jednego dnia.
Pomimo trudów, przedszkole było moim drugim domem. Po zakończeniu wolontariatu podróżowałam po Indonezji jeszcze 5 tygodni. Przez ten czas kilkukrotnie wracałam do Malang, by o 6 rano stawić się w przedszkolu. Dobrowolnie, bo po prostu mi tego brakowało. Dzieci zawsze witały mnie radosnym okrzykiem, oglądaliśmy wspólnie moje zdjęcia z podróży i piliśmy herbatę, którą przywiozłam z Lomboku, Flores czy innej wyspy.
Mając w pamięci te wszystkie momenty, mam szczerą nadzieję, że moi mali uczniowie coś z tego wynieśli. To jednak nic w porównaniu z tym, czego ja nauczyłam się od nich.
Wolontariat w Indonezji odbyłam w ramach programu Aiesec.
Jeśli masz w planach wolontariat w Indonezji (lub innym kraju Azji) i chcesz zadać mi dodatkowe pytanie, śmiało napisz komentarz lub skontaktuj się ze mną przez fejsbukowy profil. Na pewno odpiszę!