Podróż do Kirgistanu to podróż w trzech wymiarach. W przestrzeni – dotarliśmy do serca Azji Centralnej, na wysokości – wspinamy się po strzelistych górach Tienszan i w czasie – bo ten się tam w wielu miejscach zatrzymał.
Wcześniej pojawiły się już dwa wpisy z Kirgistanu:
– niebiańskie góry Tienszan
– oraz droga z Biszkeku do Osz
Czy w Kirgistanie są jeszcze prawdziwi nomadzi? Choć fascynacja jurtą jest nadal bardzo silna, to obecnie wynika ona jedynie z przywiązania Kirgizów do tradycji (co znajduje się na ich fladze?), a nie stylu życia samego w sobie. Moi Drodzy, też mi żal, ale dziś prawdziwych nomadów już nie ma. A przynajmniej nie w czystej postaci. Wciąż są jednak miejsca, które wyglądają jakby zeszły na chwilę z kart dawnej antropologicznej księgi… I tam można jeszcze spotkać koczowników, choć raczej sezonowych, a nie takich w pełnym tego słowa znaczeniu. To pasterze, którzy w okresie letnim rozkładają swe jurty wysoko w górach i wraz ze stadem owiec, jaków, krów lub koni spędzają tam czas mniej więcej do początku października. Kiedy uderza większy mróz, zwijają jurty i schodzą na dół do swoich murowanych gospodarstw. Kirgizi wiedzą, że jurta to ich wartość narodowa i że jej posiadanie zwyczajnie się opłaca. Wynajmują miejsca noclegowe turystom (ok 10$ za noc od osoby) oraz sami w nich nocują, a za dnia wypasają nie tylko swoje stada, ale też, oczywiście odpłatnie, zwierzęta sąsiadów z wioski. Obie opcje przynoszą całkiem niezły zysk, biorąc pod uwagę marne kirgiskie zarobki.
Przedsiębiorczy nomadzi, jedyni, którzy ostali się na kirgiskiej ziemi. Gdzie ich znaleźć? Jednym z takich miejsc jest zniewalająco piękne Jezioro Songköl, drugi co do wielkości zbiornik Kirgistanu. A żeby tam trafić, należy udać się stromą szosą w górę, na wysokość dokładnie 3016m.
Urok Songköl trudno jest wyrazić słowami. Wiem, że to frazes, ale co z tego, skoro to prawda. Wielka otwarta przestrzeń, jednolite góry i dostojne konie (z których to Kirgizi, wbrew temu, co pisał Kapuściński, wcale nie zsiedli) – to wszystko sprawia, że świat odzyskuje swoje proporcje, ponownie nabiera stłumionych przez miasto rozmiarów. Myślę, że każdy podróżnik odnajdzie tam to, czego podczas swojej wędrówki szuka. I wróci mu panowanie nad czasem, zgoda z rytmem przyrody; dosięgnie echo starej tradycji.
Wszystkie wrażenia potęguje surowy wysokogórski klimat i choć umysł spokojny, to ciało zostaje wystawione na próbę. Światło na takiej wysokości jest ostrzejsze niż zwykle, tlenu znacznie mniej, a temperatura niska nawet latem. Piękne to przepełnione wolnością życie górskich nomadów, nie powiem jednak, że sielskie. Nawet zwykły marsz to dużo większy wysiłek, a po pastwisku hula silny wiatr.
W jurcie znajduje się co prawda piecyk (ekologiczny – pali się w nim krowim łajnem), ale ok 1-2 w nocy żar gaśnie i kiedy na zewnątrz -1, to w środku niewiele więcej. I teraz cała sztuka polega na podjęciu właściwej decyzji, na ilu warstwach koców się położyć a iloma się przykryć. Taka jurta to, owszem, pewna osłona, ale raczej tylko psychologiczna. Jej ściana nie sięga nawet samej ziemi, więc o właściwej izolacji nie ma mowy. Ciężko wystawić nos spod sterty koców, a co dopiero pomyśleć o porannej toalecie w porywistym wietrze przy odkrytej blaszanej umywalce. Nad ranem i herbata w termosie ostygła już nadto, by rozgrzać choćby trochę, ale przy wschodzie słońca w tak wyjątkowych okolicznościach przyrody zimno przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
Zauroczenie krajobrazem miejsca wzięło górę. O 6:00 wynurzyłam się z namiotu i udałam na mały fotograficzny spacer. Pasterze dzielący z nami jurtę jeszcze smacznie spali, niewzruszeni przymrozkiem. Oni mają swoją partyjkę w karty co wieczór, mają swoją wódeczkę – to chyba sprzyja dobremu snu w niskiej temperaturze. Później rozgrzeją się ciepłą potrawką z ryżem i masłem, popiją czajem, zagryzą kawałkiem chleba z dżemem i warunki znów stają się znośne. Przy okazji, co jak co, ale są chyba tylko dwie grupy ludzi na świecie, którzy robią tak dobry dżem malinowy: babcie i Kirgizi.
Ciężko stwierdzić, kiedy tafla jeziora wygląda piękniej, o zachodzie czy o wschodzie słońca. Światło o złotej godzinie tuż po świcie jest chyba jeszcze bardziej miękkie i galop koni dudni o góry głośniej, gdy wszyscy jeszcze śpią i nic nie rozprasza dźwięku. Do tego spokój wody i majestat gór. Wczesna pobudka to zdecydowanie inwestycja w dobry początek dnia. Może gdyby pastuszkowie nie mieli tego na co dzień, to też by wstali…
Terzani mówił, że ‘wędrówka to w istocie sztuka, którą trzeba uprawiać bez napięcia, z pasją i miłością.’ Nad Songköl dzieje się to samoistnie. Na kirgiskim koczowisku, z dala od cywilizacji, na ponad 3000 metrach nad poziomem morza. W takich okolicznościach jest łatwiej.