Jak wywołasz to zdjęcie, to mi tu przynieś. Nieważne, kiedy wrócisz do Uzbekistanu, czy to będzie za rok czy za dwa lata. Ja tu na pewno będę handlować. W tym samym miejscu.
Zrobiłam sobie kawę i rachunek sumienia, co ja o tym Uzbekistanie napiszę. Postanowienie poprawy było wystarczająco mocne, wszystko sprowadzało się jednak do tematu. Bo że napiszę ‘coś’, wiadomo było od początku, pytanie tylko, co najpierw. Rozum był za architekturą Jedwabnego Szlaku. Serce oczywiście za bazarem.
Bazary Azji Centralnej napędzały ruch na Jedwabnym Szlaku, łączącym Wschód z Zachodem, przez 2 tysiące lat. Owiany legendą jedwab nie był jedynym cennym towarem. Drogą tą transportowano m.in. papier, żelazo, czarny proch, złoto, przyprawy, rośliny uprawne, a wraz z nimi buddyzm, synkretyzm, technologie i rozmaite choroby.
Był trakt handlowy, a raczej trakty, którymi się ten handel toczył przez pół świata, w obu kierunkach. I były punkty styku kupujących i handlarzy, czyli bazary. To takie małe instytucje, które choć niesformalizowane, wszystko wokół potrafią podporządkować własnym regułom. I tak oto mamy ceny, waluty, bartery, miary, wagi i standardy jakości. Jak by tu to wszystko funkcjonowało, gdyby nie bazar?
Teraz każde miasto nadal ma swój własny, uginający się pod ciężarem straganów, otoczony czajchanami i stoiskami z dymiącym szaszłykiem. Takie miasteczko w mieście.
Handel to złożony i głęboko zakorzeniony w uzbeckiej kulturze proces. Po bazarze krążą dobra, krążą ludzie, tu dzieli się towarami, wiedzą, opinią i dobrym słowem. Kupować to jedno, ale spotkać się, pogadać, potargować, wypić czarkę herbaty – to dopiero doświadczenie.
Bazar to tradycja. Bazar to świętość.
A kupić można tu wszystko, czego dusza zapragnie, a portfel udźwignie: dywany, tkaniny, lepioszkę, przyprawy, słodycze, herbatę, owoce, warzywa i ceramikę made in China. 2000 lat później nadal to Chińczycy zalewają Azję Centralną większością produktów, zmienił się tylko środek transportu.
Jak już wiesz, czego ci trzeba, to teraz wystarczy tylko skręcić w odpowiednią alejkę. Bo uzbecki bazar podzielony jest na wyspecjalizowane sektory. Jak sprzedawcom udaje się zwabić do siebie klienta, kiedy obok kilkunastu kolegów handluje tym samym towarem? Tego nie wiem. Skoro jednak całe życie handlują w tym samym miejscu, to wierzę, że im się opłaca.
Nie ukrywam, że trudno przebić bazar Osz w Biszkeku, gdy mowa o bazarach Jedwabnego Szlaku. Niemniej jednak Uzbekistan też ma kilka, na które warto się wybrać.
Przede wszystkim bazar Chorsu (z perskiego: cztery strony) w stolicy. To ważny punkt Jedwabnego Szlaku i jeden z najstarszych bazarów Azji Środkowej, którego historia sięga XI wieku. I kto mówi, że w Taszkiencie nic nie ma, ten zapewne tu nie dotarł. Warto przyjechać tu po przyprawy, owoce, warzywa, bakalie oraz najlepsze kimchi – w Taszkiencie mieszka spora społeczność koreańska. Targowisko znajduje się zarówno na zewnątrz, jak i w środku, pod efektowną turkusową kopułą, która zdobi chyba każde zdjęcie panoramy Taszkientu. Sklepienie od wewnątrz jest złote, jak uzbecki przepych nakazuje. Obecnie bazar jest oczywiście odremontowany, ale i tak zachował swoją wyjątkową aurę.
Następny na liście jest bazar Siab w Samarkandzie, kolejny obok Chorsu, od dawna dobrze znany bazar Azji Centralnej. Bazar Siab znajduje się niedaleko Registanu. Z daleka widać łuk z niebieską mozaiką, górujący nad wejściem. Odwiedziłam kilka razy, za każdym razem wracałam z kilogramem truskawek, nowymi anegdotkami i portretami na karcie.
A dla wytrawnych bazarowiczów: w wiosce Urgut, rzut beretem od Samarkandy, znajduje się bazar z prawdziwego zdarzenia. Jak na wiejski bazar przystało, można na nim kupić wszystko, od środków czystości, przez zwierzęta, po pamiątki z czasów Związku Radzieckiego. Ponoć najlepiej wybrać się w niedzielę.
I jest jeszcze bazar Kumtepa, jedna z największych atrakcji Kotliny Fergańskiej. To najlepsze miejsce, by zaopatrzyć się w rękodzieło. Fergana słynie też z fabryki jedwabiu (Yodgorlik), która działa nieustannie od 1972 roku – wycieczkę na bazar warto więc połączyć z odwiedzinami w fabryce. Nie byłam, nie zdążyłam.
Jest więc po co wracać.