Granica po armeńskiej stronie.
-Dokąd?
-Do Sanahin!
-Proszę.
Zdziwiło nas trochę, że dwóch mężczyzn w roboczych strojach jedzie akurat do tej konkretnej wioski i po drodze zaczęliśmy drążyć temat. Nie mieszkają tam, definitywnie to nie turyści i motają się przy odpowiedzi, w jakim celu jadą. Przez chwilę zrobiło się nawet nerwowo. Dowieźli nas jednak na miejsce.
‘Myśmy właśnie skończyli pracę i nie wybieraliśmy się nigdzie. Po prostu chcieliśmy wam pomóc, żebyście później wspomnieli, że w Armenii mieszkają dobrzy ludzie.’
Takie było nasze pierwsze zetknięcie z tym krajem i ściskało nas od wzruszeń. Magiczna atmosfera towarzyszyła nam do końca dnia. A nawet dłużej, bo przeniosła się i na poranek dnia kolejnego, kiedy to trafiliśmy na śniadanie do tajemniczego ogrodu. Naprawdę, my tam byliśmy.
Ale zacznijmy od początku. W Sanahin znajduje się najwspanialszy kompleks klasztorny, jaki w życiu widziałam. W istocie Gerghard depcze mu po piętach, ale o zwycięstwie Sanahin decyduje mocny argument: tu są pustki. Postanowiliśmy spróbować szczęścia i zagailiśmy staruszka w bramie, że nie mamy gdzie rozbić namiotu. I tak oto dostaliśmy oficjalne pozwolenie na nocleg na terenie zabytku UNESCO. I to bez żadnego ‘ale’. Jeszcze wody nam doniesiono i jak co dzień o 22:00 zatrzaśnięto bramy, z tym tylko wyjątkiem, że tej nocy z nami w środku.
Rano wystarczyło zrobić krok, by zacząć dzień od obchodu po monastyrze. Ktoś wpadł jednak na ten sam pomysł i podczas porannego spaceru spotkałam chłopaka w słuchawkach. Po krótkim ‘cześć, skąd jesteś i co tu robisz’ zaprosił nas na śniadanie. Wspólnie z bratem i ciotką odwiedzali rodzinne strony.
Kiedy doprowadził nas na miejsce, zza gęstych zarośli wyłonił się dom jego zmarłej babci. Urokliwa stuletnia chata z ogrodem, którego od dawna nikt nie tykał. Podobnie jak wnętrza domu.Ponoć grunt to znaleźć się we właściwym miejscu, we właściwym czasie. Kolejny raz trafiłam w punkt. Że też dwóch braci, od dwudziestu lat mieszkających w Holandii zawitało tu właśnie teraz. I że jeden z nich wybrał się posiedzieć na klasztornym murze o 6 rano. A drugi… jest fotografem.
“Możesz fotografować wszystko co zechcesz, po prostu wejdź i o nic nie pytaj! Wiem, wiem, jak tu jest magicznie. Dlatego nie zabrałem ze sobą analoga, bo po tygodniu zapełniłbym 100 klisz. To niesamowite, że was tu spotkaliśmy.”
To niesamowite, że wy nas tu spotkaliście?! Wy? Nas?!
Miejsce, czas, ludzie i chata, gdzie nie zdążono jeszcze sprzątnąć szczotki do włosów i zmienić firanek oraz kawa i brzoskwinie prosto z drzewa. Rozgośćcie się.










‘Widzisz, to jest moja słoneczna Armenia!’
Od tej pory jest i moją.
Wioska Sanahin Armenii
PS Robert, który gościł nas w Ogrodzie, robi pięknie zdjęcia. Koniecznie zajrzyjcie.